Głosem mam

Nasza akcja „Mama na medal” nie powstałaby, gdyby nie Wasze szczere wypowiedzi. To one pokazały, że macierzyństwo i opieka nad malutkim dzieckiem to wielki trud zasługujący na uznanie i niestety często niedoceniany przez innych. Zapytaliśmy mamy w sieci „Czy będąc mamami na cały etat czujecie się doceniane przez bliskich za trud wkładany w wychowanie maluszka?”. Otrzymaliśmy kilkaset odpowiedzi, które pokazują, że mamy czują się nie docenione. Dlatego mamy nadzieję, że dzięki tej akcji pokażemy, że bycie mamą maluszka to nie lada wyzwanie i wielki powód do dumy.

Czy będąc mamami na cały etat czujecie się doceniane przez bliskich za trud wkładany w wychowanie maluszka?

„Mój mąż, nie powiem, pomaga i wspiera, ale jednocześnie słyszę np., że jak siedzę w domu, to bym coś tam załatwiła. Kurczę, a ja czasami nie wiem jak się nazywam po całym dniu. Jeszcze jak nasza Nela była mniejsza to mogłam czasami usiąść i nawet w spokoju kawę wypić, ale teraz (9 miesięcy) nie wiem, co to znaczy ciepła kawa/herbata. Moja mama też do niedawna wzruszała ramionami, do momentu, gdy została z Nelą na jeden dzień, a po moim powrocie stwierdziła, że ona potrzebuje odpocząć (nie to, że ja do spa wyjechałam - sprzątałam własne mieszkanie po generalnym remoncie...). A ostatnio odkryłam, jak to jest, gdy mój mąż stwierdza, że mógłby tak siedzieć w domu z małą - jemu się wydaje, że to jest dosłownie "siedzenie z dzieckiem", tzn. siada z nią i się bawi zabawkami. A ogarnięcie domu, obiad, zmywanie, pranie, prasowanie, zakupy robią małe krasnoludki.”
„Często słyszę: czym ty jesteś zmęczona, jak siedzisz całymi dniami w domu ... A opieka nad dzieckiem jest o wiele cięższa niż niektóra praca, więc docencie to! To matka się poświęca i zostaje z dzieckiem, wkłada trud w wychowanie i zajmuje się nim całymi dniami.”
„Wszyscy myślą, że kobieta, która siedzi w domu i nie pracuje to cały dzień siedzi i ładnie pachnie, a tak naprawdę haruje nieraz bardziej niż niejeden facet w pracy.”
„Mój mąż wracał po 8 godzinach pracy fizycznej i musiał odpocząć, bo zmęczony jest. Ja nie miałam po czym odpoczywać, bo przecież tylko dziecka pilnuję…”
„Ja też często słyszę od męża, niby w żartach, że siedzę w domu i pachnę. No tak, a dwójka dzieci- 1,5 roku i 15 dni same się wychowują, same jedzą, przebierają, a ja tylko narzekam.”
„Faceci nigdy tego nie zrozumieją... Nosimy 9 miesięcy, często cierpiąc i męcząc się rodzimy po kilka, kilkanaście godzin w ciężkich bólach, przez następne miesiące i lata opiekujemy się i wychowujemy poświęcając najwięcej czasu i uwagi maleństwu, nie mówiąc już o obowiązkach domowych... A facet przychodzi z pracy i jest zmęczony… musi się położyć, odpocząć... "Urlop macierzyński" haha URLOP????”
„Mój mąż już nie narzeka. Został na cały dzień z małą (na mm jest) i musiał wszystko zrobić. Ja w tym czasie byłam na małym zabiegu u lekarza. Po powrocie usłyszałam, że przeprasza mnie, bo to ja pracuje a on tylko wychodzi na 8h relaksu. I od tego czasu to on robi zakupy oraz sprząta. Dlatego polecam zostawić tatusia z dzieckiem na kilka godzin jak możecie, to zmieni zdanie.”
„Ja na szczęście zawsze mogę liczyć na babcię, ale od męża słyszę to samo, to przyjemność siedzieć z dzieckiem. On sam, by się ze ma zamienił, to żadna praca... Dobrze, że są jeszcze babcie, które czasem pomogą, bo jak widać na mężów nie bardzo możemy liczyć, bo przecież Oni ciężko pracują, a my tylko siedzimy w domu i nic nie robimy poza siedzeniem na Facebooku, oczywiście dzieci same sobą się zajmują, kucharka gotuje obiadek, a sprzątaczka sprząta mieszkanie, brak słów.”
„Od męża nigdy mi usłyszałam, że jestem wspaniała mamą... Rodzina często "doradza" jakbym sama nadal była małym dzieckiem...”
„Mąż mi ostatnio powiedział "to nie szkoła, tutaj Ci nikt piątki nie postawi za posprzątanie, ugotowanie i zajęcie się dzieckiem". Baaardzo to budujące i motywujące było.”
„Partner bardzo mi pomaga, można powiedzieć, że jesteśmy podzieleni obowiązkami, bo oboje pracujemy, ale według bliskich tylko On ma prawo do zmęczenia... Trochę to wkurzające.”
„Ojjj uwielbiam określenie ,,siedzi w domu". Jak ktoś tak mówi o mnie, to dodaje, że w więzieniu też siedzą, tylko mają więcej czasu dla siebie.”
„To naprawdę jest niełatwa praca. Mąż ma takie podejście, że to normalne i nie męczę się, bo nie ma czym. Przykre bardzo. Czasami jedno miłe słowo daje dużo.”
„Mam to samo... Przecież siedzę w domu z dzieckiem, czyli nic nie robię. Więc chyba mam czas na sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie i jeszcze wyjście na zakupy, nie zapominając o obiedzie na czas.... Ahhh, brak słów. :/”
„U mnie też tak było, zamiast wsparcia ciągle pretensje, że nieposprzątane, że z obiadem coś nie tak. Do chwili, gdy mój mąż musiał zostać z małą na cały dzień. Wtedy zrozumiał, że to nie takie proste ogarnąć dom i zająć się dzieckiem. Nie zmienił się całkowicie, ale przynajmniej przestał się czepiać o drobne rzeczy.”
„Niestety nie. Mam dwie córki (starsza 10 lat, młodsza 20 miesięcy) i trzecie w drodze i nie raz usłyszałam od mamy, czym ty jesteś zmęczona, przecież siedzisz całymi dniami w domu i nic nie robisz. Fakt, ostatnio sobie popuściłam, bo nie najlepiej się czuję (29 tydzień ciąży), ale dzieci zawsze są czyste, nakarmione i obiad jest zawsze zrobiony.”
„Mój mąż uważa, że ja nic nie robię, a on pracuje. Ale ktoś sprząta, pierze i wychowuje dwie córki.”
„Niestety nie... Przykro jest naprawdę ciągle słyszeć od męża, że ciągle tylko w domu jestem i zajmuje się córeczką, a dla niego czasu nie mam, mąż twierdzi, że opieka 24h/7 to nic wielkiego i ja nie mam prawa do odpoczynku... Jedyna nadzieja, że doceni to, gdy wrócę do pracy.”
„Nieraz wolę pobawić się z córką niż latać ze ścierą i udawać perfekcyjną panią domu. I też uwielbiam spędzać czas z moją na razie 3- osobową, niedługo 4- osobową rodziną. Ale niestety mam nachalną szwagierkę i teściową, które na siłę próbują wprowadzić własne zasady, co do wychowania mojego dziecka.”
„Mój mąż zawsze mówi, że nigdy by nie chciał się zamienić i siedzieć w domu z dziećmi i błogosławi los, że to on wstaje o 5 do pracy i może wyjść z domu, a ja dziś jestem sama z dziećmi po kilku dniach towarzystwa dziadka i wreszcie odetchnęłam. Wolę być sama z dziećmi niż żeby ktoś mi pomagał i się wtrącał i cały dzień tańczymy rock'n'rolla:) z córką 3 lata i synem 11 miesięcy. I nie zasuwam w domu jak osioł: czasem zakładam dziecku ostatnie czyste rajstopy, bo nie piorę bez przerwy, nie zawsze jest ugotowane i często jest bałagan. I ja mam się przejmować takimi głupotami??? Jeszcze nie oszalałam. Moje dzieci są szczęśliwe i mąż raczej też, a jak mu nie pasuje to zawsze może zrobić to sam, jeśli potrafi lepiej. Ja się jeszcze w życiu napracuje i teraz mam zamiar się cieszyć dzieciństwem moich dzieci a inni niech myślą, co chcą, nawet ze cały dzień się nie ruszam z łóżka. Nie interesuje mnie to.”
„Mąż docenia, bo wie, ile wysiłku trzeba włożyć w opiekę nad dzieckiem. Denerwują mnie za to starsze panie, które twierdzą, że my to mamy łatwo, bo są pampersy i mamy po 1 góra 2 dzieci. A kiedyś to tetra i 12 dzieci miały... Ok, to, że są pampersy nie znaczy, że nic nam do roboty przy dziecku nie zostaje. Jeśli ktoś miał 12 dzieci, to najczęściej wyglądało to tak, że jedno zajmowało się drugim. Poza tym kiedyś kobiety bardzo często po urodzeniu dziecka zostawały z nim w domu. Ja po macierzyńskim wracam do pracy i będę się musiała jednocześnie zająć dzieckiem, pracą i domem.”
„Skąd ja to znam... I jeszcze tekst: ja cały tydzień pracuję, a Ty nie masz żadnych obowiązków tylko poza dzieckiem”. TYLKO podkreślam... TYLKO DZIECKIEM. Skoro uważają, że to takie relaksujące to, czemu ciężko przez godzinę popilnować. Właśnie padam po dzisiejszym dniu "wylegiwania".
„Choć tata się stara pomagać, to i tak uważa, że jestem na urlopie macierzyńskim, więc sobie wypoczywam, kiedy on jest w pracy. Myślę, że nikt nie doceni nas i nie zrozumie tak dobrze jak inna mama, która sama to przerabiała i umie przyznać, jaka to ciężka praca, a nie tylko cud, miód.”
„Nie. Mój mąż przez całe 16 miesięcy życia córki był z nią tylko kilka razy. Cały czas ja z nią siedzę, nie mam chwili wolnego. Rodzina też nie pomaga, bo twierdzą, że nie mają czasu. Czasami nawet nie wytrzymuje psychicznie. Marzy mi się, chociaż jeden dzień wolny.”
„Mi się marzy, by choć raz w tygodniu, móc się wykąpać sama i tylko sama w wannie, choć przez 10 minut.”
„Ostatnio po sprzątaniu, przygotowaniu obiadu i zabawie z dzieckiem usiadłam na chwilę napić się kawki, a mąż na to, a ty nic nie robisz?
„Niestety nie, mój mąż uznaje, że on pracuje, więc pomagać nie musi, nawet jak mnie grypa rozłoży. To niby deklaruje, że się zajmie, ale i tak co chwilę coś chce mój malutki synek, który jeszcze się budzi. Od jakiś dwóch lat nie przespałam ani jednej nocy, a mój mąż i tak twierdzi, że pilnowaniem dzieci nie można się zmęczyć, mimo że mamy ich troje.”

Źródło: https://www.facebook.com/Canpolbabies/photos/pb.103730396431641.-2207520000.1462542403./641129262691749/?type=3&theater

Zapytaliśmy również mam, jak wygląda ich dzień. Z ich opowieści wynikało, że opieka nad dzieckiem to wspaniała, ale bardzo niezwykle angażująca praca, która z „siedzeniem i odpoczywaniem w domu” nie ma nic wspólnego. Poznajcie, jak wygląda dzień mamy maluszka:

Dzień z życia mamy

Magdalena

6 rano. Magiczna godzina, która budzi do życia świergotem rozespanych ptaków, pierwszymi promieniami słońca, zapachem wilgotnej od rosy ziemi i szczerbatym uśmiechem z kapiącą mi do oka śliną. Udaję, że śpię błagając w myślach wszystkie moce, by mój pierworodny blondynek choć jeszcze na pół godziny stwierdził, że jednak chce spać. Tylko pół godziny. Błagam. Pac! Mała łapka ląduje na nosie. Druga zawzięcie wyrywa resztki włosów z głowy. Otwieram oczy ku uciesze Wiktorka i w myślach układam misje- śniadanie. Ubranego, przewiniętego (tak to też misja, bo chcący chodzić pierworodny nie chce współpracować), prowadzę do kuchni, gdzie przy miskach czekają zgłodniałe koty. Czworonogi ratują sytuację, bo gdy zafascynowany jedzącymi zwierzakami Wiktor siedzi przy miskach, ja mam czas nastawić kawę, jaglankę, zmyć naczynia, nastawić zupę i zastanowić się, jak mi się to udało mając tylko dwie ręce i dwoje oczu pilnujących, by zawartość kocich misek lądowała wyłącznie w kocich pyszczkach. W domu pięknie pachnie kawą i jaglanką z malinami. Siedzimy razem przy stole. Wiecie, uwielbiam te nasze wspólne śniadania. Uwielbiam patrzeć, jak Wiktor nieporadnie nabiera łyżeczką kaszę i wołając „am” rzuca kotom pod stół. Dobrze, że najedzony jest szczęśliwy i czytając bajki daje mi możliwość ubrać się, nastawić pranie, ściągnąć suche, odkurzyć podłogi, podlać kwiaty i wyczyścić kuwety. I znów zastanowić się, jak mi się to udało mając pół godziny, dwie ręce, dwoje oczu, które pilnują, by zawartość bajek została w rączkach, a nie w buzi. Kolejna misja- spacer. Myjemy ząbki ubieramy się, pakujemy wózek, zabieramy lwa, niedźwiedzia, bajkę o strażaku, chrupki, wodę, jabłko, chleb dla kaczek, kilka pampersów, chusteczki nawilżane, dobry humor i wychodzimy. Tak zastanawiam się, jak ten nasz wózek to wszystko mieści i jak mieści w drodze powrotnej kamyki, patyki, szyszki, piórka i kwiatki. Na dworze spędzamy pół dnia. No wiecie trzeba się zatrzymać przy każdym kotku, piesku, drzewku, trawce, domku. Trzeba powoli rozgrzebać kretowisko i zobaczyć co tam jest. No i stanąć przy rzece i czekać, aż w końcu cała woda się wyleje. A i jeszcze wejść do trzech kałuż, jak mama nie widzi. W drodze powrotnej robimy małe zakupy: chleb, kilka jogurtów, mleko, brokuły, masło, polędwica z indyka, udka na obiad na jutro, ziemniaki, pomidory i ogórek i.... no tak nie mieści się do wózka, bo przecież piórek i szyszek nie wyrzucę. No nic. Mam dwie ręce, nie? Po obiedzie budujemy stacyjkowo. Tory idą od salonu, przez sypialnie, do kuchni. Kwiaty są drzewami, pudełka to domy, miska z wodą wielkie jezioro, koty to dinozaury i w tym wszystkim jeździmy drewnianą kolejką. Budujemy mosty z bajek, usypujemy góry z pieluch. Jestem maszynistą, konduktorem, naprawiaczem, panią co zapowiada pociągi i podróżnymi. Wiktor bije brawo i jedząc winogrona uśmiecha się zawadiacko. Powoli niebo szarzeje. Robi się sennie. Nalewam wodę do wanny i wśród zapachu lawendy szoruje umorusaną buzię i rączki. A później zatopieni wśród miękkich poduszek czytamy bajkę o Pinokiu.

Nie, to nie jest koniec. Bo kiedy Wiktorek miarowo oddycha, ja pakuje nasze stacyjkowo do pudła. Stawiam oczy na zapałki, prasuje, zmywam podłogę i siadam z kotami i książką.

Jeśli pytacie czy zawsze mamy tak kolorowo, to nie. Czasami bywają gorsze dni :)

Marzena

Mam na imię Marzena i jestem mamą czteromiesięcznego Piotrusia. Swoją pracę na etacie Mamy rozpoczynam o godzinie 6:30. Z moim pracodawcą śpimy pod jednym dachem, ale w osobnych łóżkach - żeby ludzie nie gadali. Poza tym, w takiej sytuacji, pracodawca jest mniej roszczeniowy i zasypia sam. Tak więc około 6:30 mój szef oznajmia, że już wstał. Mój przełożony oznajmia jednocześnie, że jest głodny oraz że prawdopodobnie coś jest nie tak z jego pieluchą, ponieważ diametralnie zwiększyła się jej objętość, struktura oraz dobiegający z niej zapach. Dostaję polecenie służbowe, że należy zrobić jedzenie oraz przebrać pieluchę i jednocześnie oznajmia, że należy te czynności wykonać jak najszybciej, bo inaczej tytuł pracownika miesiąca przypadnie mojemu współpracownikowi. Przynajmniej tak wnioskuję z jego miny i wydawanych dźwięków. Mój szef wyraża jednocześnie niezadowolenie z faktu, że jego drugi pracownik prawdopodobnie jest bumelantem, ponieważ uchyla się od obowiązków między godziną 8:00 a 16:00. Na nic moje tłumaczenia, że mój mąż przebywa wtedy w drugiej pracy, gdzie na koniec miesiąca dają mu karteczki z narysowanymi ludźmi i różnymi cyferkami, które wymienia na niezbędne przybory i meble biurowe, np. bujaczek, matę edukacyjną czy grający hipopotam. Nie mniej jednak robię dla szefa jedzenie, przewijam go i zmieniam ubranie na odzież dzienną. Mój pracodawca następnie zdaje mi sprawozdanie z nocy, a czasami wyraża też swoje niezadowolenie z bliżej nieokreślonego powodu. Jestem dosyć blisko z moim szefem, więc przytulam go i wycałowuję, co nie zawsze mu się podoba, ale nie potrafię się powstrzymać. Około godziny 9:30 mój szef zaczyna być głodny, śpiący i marudny. Podaję więc drugie śniadanie, a jeżeli jest ładna pogoda, to dostaję polecenie, aby przygotować go do wyjazdu służbowego. Czasami, w podróży służbowej, mamy konflikt interesów - mój kierownik chciałby, aby wieźć go dalej, a ja koniecznie muszę z kimś rozmawiać. Przełożony z początku subtelnie wyraża jedynie swoją dezaprobatę w stosunku co do mojej konwersacji, by następnie przejść do konkretnej reprymendy. Ruszamy dalej, reprymenda poskutkowała. Mój zwierzchnik wydaje się być bardzo zadowolony z faktu, że potrafi sobie doskonale radzić z niesfornym pracownikiem. Zazwyczaj w podróży służbowej zasypia, a ja załatwiam swoje prywatne sprawy - zakupy, rozmowy i inne rzeczy. Około godziny 14:00 lądujemy z powrotem w biurze. Mój szef jest znowu głodny. Aktualnie jest w trakcie rozszerzania diety, więc próbuje rzeczy, których jeszcze nie próbował. Czasami jego mina zdaje się mówić: "Serio mi to dajesz!?!?", by już za drugą łyżeczką mina zmieniła się w: "Ej, ale to jest dobre!". Po obiedzie szef potrafi zająć się chwilę sobą, więc daje mi zazwyczaj chwilę wolnego na przyjemności, czyli abym mogła posprzątać, włączyć pranie, pozmywać naczynia itp. Po około godzinie szefuńcio oznajmia, że czas na zabawę mi się skończył i trzeba się nim zająć. Robi się godzina 17:00. W międzyczasie drugi pracownik mojego bossa wraca z drugiej pracy. Mój szef wita go z wielką aprobatą - zdaje się, że zapomina wtedy o wszystkich niesnaskach między nimi i szeroko się uśmiecha, wydając przy tym radosne dźwięki. Kiedy uwaga mojego pracodawcy jest uśpiona, to wymykam się na chwilę z mojej pracy, aby trochę odsapnąć. Przychodzi godzina 19:00 i szef zaczyna być marudny. Ten czas nazywamy szkoleniem pracowników. 19:00 to czas, w którym wszyscy pracownicy naszej firmy, czyli mąż i ja (w naszej pracy panuje straszny nepotyzm) łączymy siły, żeby zaspokoić pragnienia i złagodzić marudzenie naszego pracodawcy. Przed 20:00 nasz przełożony wydaje mężowi polecenie, aby ten przygotował dla niego kąpiel. Zazwyczaj taka kąpiel poprzedzona jest jeszcze wspólną zabawą, łaskotaniem itp. a po kąpieli masaż z olejkiem. Kiedy nasz szef już wyjdzie ze SPA, to od razu dostaje dużą porcję swojego ulubionego mleka i prawie od razu zasypia.

Praca jest bez umowy, w firmie panuje nepotyzm, często trzeba brać nadgodziny (również w nocy), nie ma czasu dla siebie, człowiek chodzi brudny i obolały, ale wystarczy jeden uśmiech mojego przełożonego, aby zapomnieć o tych wszystkich niedogodnościach. Jeden uśmiech, jedno "aGu", jedna mała rączka chwytająca za jeden duży palec, jeden przytulas a nawet jedna skrzywiona mina. Jestem dumna, że mam taką pracę i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Jestem dumna z każdego uśmiechu, z każdej nowej umiejętności i z każdego kroku w stronę bycia "dorosłym". Kocham mojego Piotrusia.

Aneta

Jestem mamą dwóch chłopców- 3 letniego Filipka i półrocznego Kubusia. Jestem mamą na pełen etat, obaj chłopcy są ze mną cały czas. Słowo nuda w moim słowniku nie istnieje;) Trzylatek wymyśla coraz to nowe psoty, chce się bawić, rozwiązywać książeczki i wygłupiać. Ciągle staram się wymyślać mu jakieś zajęcia, prace plastyczne, kreatywne zabawy, które wprost uwielbia. Młodszym dzieckiem, wiadomo trzeba się też zajmować cały czas. Nasz dzień zaczyna się zwykle między 5:30 a 6:30. Moje dzieciaki to zdecydowanie ranne ptaszki, niestety w przeciwieństwie do mnie, bo ja uwielbiam rano poleniuchować w łóżku. Czasem robią mi prezent i śpią do 7:30 to jest wielkie święto. ;) Ranek to zdecydowanie dla mnie najtrudniejszy moment- trzeba chłopców i siebie przebrać, pościelić, przygotować śniadanie, nakarmić malucha. Później stoczyć batalię ze starszakiem, żeby to śniadanie zjadł. Kiedy już zakończy modły nad talerzem (czasem trwające godzinę!) bawimy się, ogarniam mieszkanie (sprzątam CIĄGLE a efektów zero :D) i w międzyczasie robię zupę. Robienie kilku rzeczy naraz to supermoc, którą opanowałam będąc mamą. Kiedy młodszy synek zaśnie mam chwilę dla siebie i dla kawy. Później poświęcam czas starszemu. Drugi trudny moment dnia to wyjście na spacer. Dobrze, że jest coraz cieplej, bo to ubieranie chłopców w kurtki, czapy było dla mnie koszmarem! Na samą myśl odechciewało się wychodzić (młodszy płakał przy ubieraniu, starszy uciekał- to tak w skrócie). Po spacerze jemy zupę. Czasem udaje się, że chłopcy razem zasną, mam wtedy chwilę na ogarnięcie mieszkania, czy po prostu odpoczynek. Następnie czeka mnie jeszcze zrobienie obiadu przy akompaniamencie marudzenia dzieci. W międzyczasie jeszcze często wstawiam pranie, rozwieszam, zmywam i szykuję zupkę dla młodszego dziecka. Po obiedzie, kiedy wraca mąż, zazwyczaj wychodzę po zakupy, sprzątam (mam wrażenie, że ja ciągle sprzątam!) lub nadrabiam jakieś swoje sprawy np. piszę posty na bloga. Wieczorem zaczyna się następny maraton- robienie i jedzenie kolacji, kąpanie dzieci i usypianie. Kiedy zasną, mam w końcu chwilę dla siebie, sięgam po książkę i zwykle po kilku minutach oczy same mi się zamykają ze zmęczenia. Bycie mamą to trudna praca, to nie jest nic nierobienie i siedzenie w domu. Jednocześnie chyba nic nie daje takiej satysfakcji jak dbanie o własne dzieci i dom. Pomimo zmęczenia jestem szczęśliwa będąc z chłopcami w domu, to są chwile, które szybko miną, bo ani się obejrzę a dzieci pójdą do szkoły. Jeszcze będę tęsknic za tym i zwariowanymi dniami na wysokich obrotach.

Agnieszka

Dzień z życia mamy czwórki pociech... można by bez końca opowiadać. O pobudkach o 6 rano o szykowaniu śniadania starszym maluchom z Adusią (15mc), na ręku, o wspaniałej błogosławionej ciszy gdy starsze ssaki są w szkole, a Adulek najedzony usypia na piersi posapując delikatnie. Potem, jak co dzień, spacer, pranie, sprzątanie, z nieodłącznym "pomocnikiem". Gotowanie obiadku przy dźwięcznym kwakaniu kaczki i piskach radości córeczki. Obiad szybko, szybko, bo przyjechały starsze maluchy, głodne i zabiegane. Potem lekcje, Adusia "czyta" książki, a starszaki walczą z matematyką czy angielskim i cisza, bo zmęczony Adusiek usnął z osiołkiem w ramionach. Dzieciaki czmychają do pokoju. Mama ma czas na posiłek, a nawet herbatę, gdzieś pomiędzy prasowaniem, a składaniem ciuchów. Nieskończonej liczby ciuchów. Kolacja gwarna, rozgadana, szybka, bo starsze ssaki muszą do łóżka. Adusia w najlepszym humorze skacze po łóżku. Energii starczy jej do około 22:00. Usypia na kolanach z kropelkami mleka na brodzie, wtulona w tatusiowy sweter. Cały dom śpi. Mąż tuli Adusię jeszcze przez chwilkę zanim położy ją do łóżka. Jeszcze tylko pogasić światła i przykryć pozostałą trójkę. Konrad znowu usnął w okularach.... Natka jak zwykle śpi z kotem, Mati tradycyjnie drzemie na kołdrze. Dzień się kończy.... ciche posapywania moich skarbów układają mnie do snu.

Zwykły dzień, a bywają dni gdy chciałabym się sklonować. Być w domu i jednocześnie u lekarza. Życie mamy to tylko z pozoru sielski czas macierzyństwa tak ładnie opisywany w gazetach. Tak naprawdę to praca na cały etat i nie ma w tym grama przesady. Syzyfowa praca, bo zabawki ciągle turlają się po podłodze, a ciuchy do prania mnożą się w nieskończoność. I jestem dumna, gdy udaje mi się to wszystko ogarnąć nie musząc mówić "za chwilę", "zaraz", czy "poczekaj 5 minut". A pękam z dumy, gdy uda mi się znaleźć czas dla siebie. Choć chwilę.

Justyna

„Jesteś mamą to siedzisz w domu i nic nie robisz” – Pewnie niejedna z nas się spotkała z takim stwierdzeniem, ale my same wiemy jak to naprawdę wygląda. A kto sprząta, gotuje, pierze, robi obiad, opiekuje się dzieckiem? Przecież nie mamy wróżek – czarodziejek i nic samo się nie zrobi.

Tak właśnie wygląda moja doba. Poczynając od nakarmienia maluszka w środku nocy i przebrania. Później przychodzi kolej na starszaka. Obudzić, naszykować ciuszki, podać śniadanie, a w międzyczasie ubierać młodszego, by jakoś to współgrało. Ok – udało się, jesteśmy wszyscy gotowi, więc jedziemy odwieźć braciszka do przedszkola. Wracamy. Zrobiłam kawę i idę wypić… o nie! Jednak nie wypije, bo maluszek głodny. Także znów przebieramy i usypiamy. Uff, śpi. Można wypić kawę – no cóż, zimna też dobra. Czas na zrobienie prania i szybki obiad. Mija popołudnie, więc czas jechać po starszego synka. Ubieramy się i jedziemy. Wracamy już w trójkę. W jednej ręce maluszek, a drugą staram się nałożyć obiad dla starszaka. Ok – udało się! Teraz pora na szybkie sprzątanie, póki młodszy śpi. Jakoś poszło. Przychodzi mąż – podaję mu obiad. Nadchodzi wieczór, więc czas na kąpiel i pielęgnacje młodszego. No i oczywiście karmienie, a później kolacja dla starszego i męża. Kąpie się starszak. No i nareszcie mogę położyć się. Ale jednak dylemat: odpocząć czy posprzątać? Także mały lifting pomieszczeń i głowa do poduszki. A z czego jestem dumna? Ze wszystkiego, ale najbardziej z tego, że jestem MAMĄ! Brawo Ja!”

Paulina

"Siedzenie" z dziećmi w moim przypadku z siedzeniem nie ma nic wspólnego. Mam synka i córeczkę. Należą do tych "żywych" dzieci. Pobudka jest już około godziny 6, kiedy to starsza domaga się mleka z butli, młody natomiast cycka, po krótkiej chwili rozbudzenia następuje "zwolnienie blokady" i tak do godziny 10, kiedy to synek idzie spać, ja natomiast, aby móc przygotować obiad, włączam córce bajki- wtedy także jem szybkie śniadanie. Potem Jasio wstaje i aż do popołudnia wymyślamy nowe zabawy, wychodzimy na spacer, jemy, pijemy, przebieramy się. Koło godziny 15 mąż wkracza w progi, jemy obiadek i małżonek przejmuje potomstwo, żebym ja mogła cokolwiek ogarnąć tzn.: wstawić/wyjąć pranie, przygotować dzieciom zapas jedzenia na kolejne dni, ogarnąć jakkolwiek mieszkanie, poprasować itd. itd. Pod wieczór, kiedy dzieciarnia jest już strudzona, wraz z mężem kąpiemy dzieciaki. Szybka kolacyjka i do łóżeczek rozchodzi się rodzina oprócz mnie, gdyż po tych harcach trzeba ponownie sprzątnąć zabawki, umyć naczynia. Po wszystkich tych czynnościach, co wieczór kładę się spać około 23:00. Także siedzenie u mnie następuje w zasadzie przy posiłkach, i to nie zawsze.

I nigdy, nigdy nie zamieniłabym moich dwóch cudów na najlepszą ofertę pracy jest niby monotonnie, ale na pewno się nie nudzę i uwielbiam to!”

Natalia

Każdego dnia zdobywam koronę ziemi, bo mniej więcej co godzinę, osiągam nieustająco szczyty cierpliwości, zmęczenia i powstawania, a także kreatywności. Standardowo przebiegam maraton, bo włączony krokomierz nie raz pokaże 40 km, a najczęściej pokonane biegiem skok na bungie. Phi! Pomiędzy kawą a salonem stylem alpejskim, pomiędzy regałami w biedronce skaczę każdego dnia na głęboką wodę. Pytania i odpowiedzi godne Nobla! Za każdym razem, gdy córka pyta: Dlaczego? No bo... znajomość fizyki kwantowej i biologii molekularnej bywa niezbędna! A na dodatek słuch wyostrzony jak u polującego geparda i wzrok przenikający ściany jak supermen. Wizyta w dżungli? A proszę bardzo, bo czym jest wyjście na plac zabaw: pełno papug, małpek taranujących słoniki i stadka matek- surykatek, także jak słyszę przechwałki panów, którzy zdobyli biegun z pełnym ekwipunkiem mówię: pfff, a czy któryś z nich wiedziałby jak zachować się na sankach przy -15, gdzie okutana w kombinezon i 4 warstwy spodni pociecha wola: MAMA SIIIKUUU! No wiedziałby?? Nie sądzę. Generalnie być mamą każdego dnia to niezła przygoda i nie zawsze można uniknąć paru siniaków i podkrążonych oczu, ale cóż to wobec nieskończoności!